Do Prezesa Rady Ministrów
Józefa Cyrankiewicza
Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu.
Leopold Infeld, Maria Dąbrowska, Antoni Słonimski, Paweł Jasienica, Konrad Górski, Maria Ossowska, Kazimierz Wyka, Tadeusz Kotarbiński, Karol Estreicher, Stanisław Pigoń, Jerzy Turowicz, Anna Kowalska, Mieczysław Jastrun, Jerzy Andrzejewski, Adolf Rudnicki, Paweł Hertz, Stanisław Mackiewicz, Stefan Kisielewski, Jan Parandowski, Zofia Kossak, Jerzy Zagórski, Jan Kott, Wacław Sierpiński, Kazimierz Kumaniecki, Artur Sandauer, Władysław Tatarkiewicz, Edward Lipiński, Stanisław Dygat, Adam Ważyk, Marian Falski, Melchior Wańkowicz, Jan Szczepański, Aleksander Gieysztor, Julian Krzyżanowski.
Warszawa, 14 marca
Jerzy Eisler, Zarys dziejów politycznych Polski, 1944–1989, Warszawa 1992.
Młody [Jan Józef] Lipski (ten z „Krzywego Koła”) przyniósł jakiś króciutki tekst zwracający się do Rządu o rozszerzenie wolności słowa zawarowanej Konstytucją. Było tam już dużo podpisów uczonych i pisarzy o bardzo sławnych nazwiskach. Nie palę się do takich „petycji”, bo to nic nie da, ale tak wciąż wszystkiego odmawiam, że zawsze w końcu zdarzy się coś, czemu po prostu na zasadzie prawa liczb czy prawdopodobieństwa nie odmówię. Bez dyskusji więc chciałam podpisać w przypadającej na mnie kolejności. Lipski na to: „Chciałem prosić — bo tu pod prof. Infeldem zrobił się taki odstęp — żeby to miejsce wypełnić, może tu pani podpisze” (Infelda podpis był pierwszy). Podpisałam bezmyślnie. Bezmyślność to moja największa wada. Bo to był b. naiwny manewr, żeby uzyskać mój podpis na tzw. „czołowym” miejscu. Powinnam była powiedzieć: „Nie, proszę pana, to jest niedobry manewr. Adresaci pomyślą od razu, że inni podpisali, widząc mój podpis. Tymczasem rzecz się miała odwrotnie. Ja podpisałam widząc tyle podpisów”.
Warszawa, 15 marca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945–1965, Tom 4 (1960–1965), wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa, Czytelnik, 1997.
Młody Lipski (ten z „Krzywego Koła”) przyniósł jakiś króciutki tekst zwracający się do Rządu o rozszerzenie wolności słowa zawarowanej Konstytucją. Było tam już dużo podpisów uczonych i pisarzy o bardzo sławnych nazwiskach. Nie palę się do takich „petycji”, bo to nic nie da, ale tak wciąż wszystkiego odmawiam, że zawsze w końcu zdarzy się coś, czemu po prostu na zasadzie prawa liczb czy prawdopodobieństwa nie odmówię. Bez dyskusji więc chciałam podpisać w przypadającej na mnie kolejności. Lipski na to: „Chciałem prosić – bo tu pod prof. Infeldem zrobił się taki odstęp – żeby to miejsce wypełnić, może tu pani podpisze” (Infelda podpis był pierwszy). Podpisałam bezmyślnie. Bezmyślność to moja największa wada. Bo to był b. naiwny manewr, żeby uzyskać mój podpis na tzw. „czołowym” miejscu. Powinnam była powiedzieć: „Nie, proszę pana, to jest niedobry manewr. Adresaci pomyślą od razu, że inni podpisali, widząc mój podpis. Tymczasem rzecz się miała odwrotnie. Ja podpisałam widząc tyle podpisów”.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Pogoda okropna, dokoła woda i błoto – szara opona chmur – ani minuty – nie już słońca, ale choćby „przejaśnienia”. Czuję, że Anna jest znudzona i zasępiona. Mówię: „Może zaprosimy Terleckich?”. Charakterystyczna odpowiedź: „Poproś. Przynajmniej będzie pozór życia”. Natychmiast zatelefonowałam – i nie ma to jak młodzi. Telefon o jedenastej – już o pierwszej byli u nas na świątecznym śniadaniu. I było z nimi przyjemnie. Terlecki, Odojewski i inni młodzi pracują w radiu. Otóż z KC przyszła do Radia instrukcja, aby pisarze, którzy podpisali list do Cyrankiewicza, nie byli czytani w Radiu, aby skreślić ich słuchowiska, występy etc. Na razie wyłączeni z tej listy „proskrypcyjnej” są Parandowski, i... Dygat.
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Dwa głosy (Czeszki i Koziełła) usiłujące przeciwstawić się tak haniebnemu biegowi rzeczy, są tak zakamuflowane, że zaledwie kilkanaście osób jest w stanie domyślić się, o co tym dwu na pewno uczciwym, ale niezdolnym przedrzeć się przez żelazną kurtynę cenzury ludziom idzie. A przecież całą sprawę wyjaśnić i rozwikłać mogłaby tylko publiczna dyskusja. Dyskusja zarówno z żerującą na owym liście emigracją, jak z naszą tu „polityką kulturalną”. Lecz w naszej prasie ani mru mru o sprawie, o której mówi już cały kraj. Tak samo przemilczane zostały dwa wiece studenckie tym sprawom poświęcone.
I pomyśleć, że w żadnej instytucji (Radio i Telewizja), w żadnym piśmie czy wydawnictwie, którym polecono dyskryminować pisarzy, nie znalazł się bodaj jeden człowiek, który by ujął się za pisarzami pozbawionymi w trybie administracyjnym możności zarobkowania.
Wczorajsza niedziela była przyjemna. Anna przyjechała w sobotę już przed południem, a w niedzielę po południu przyjechał Dag Halvorsen, który już dobrze mówi, a wszystko rozumie po polsku. Jego zdaniem, które jest również zdaniem Anny i moim, Zachód nie ruszy palcem, nawet gdyby ludność Polski została zamknięta w obozach koncentracyjnych. Większość społeczeństwa, które nigdy nie zostało zepchnięte w taką reakcję jak obecnie, ale co gorsza wszystkie władze rządu i partii nie wiedzą nic o oczywistym fakcie, że Zachód woli Gomułkę niż Giedroycia.
Komorów, 19 kwietnia 1964
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1960–1965; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Proces Wańkowicza — tak jak wszystko, co zrobiono dla rozdmuchania sprawy „Listu 34” — obraca się całym swym ostrzem przeciw partii, szkodzi jej interesom, wzmaga, a nie zmniejsza, niechęć jeśli nie do ustroju, to do rządu i partii. A chyba chodzi im o coś przeciwnego. Okazuje się, że piątego w czasie tego zebrania Wańkowicz już był aresztowany. Prawdopodobnie Kliszko miał zamiar to powiedzieć, ale kiedy zobaczył, jaki jest nastrój sali, ograniczył się do ogólników.
A szkoda, że nie powiedział! W nastroju, jaki był — jedyną odpowiedzią byłby okrzyk: „Hańba!” i tupanie. […]
Myślę, że na Melu się nie skończy. Będą chcieli „skompromitować” i innych sygnatariuszy. W systemie policyjnym każdemu można dowieść wszystko. Ponawia się czas z anegdotki o uciekających z ZSRR „kobyłkach”. „Dlaczego uciekacie?” „Bo mają zabijać żyrafy!” — „Ale przecież wy nie jesteście żyrafami!” „Nie jesteśmy. Ale kto tego dowiedzie”.
Lecznica, 6 listopada 1964
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945-1965, Tom 4 (1960-1965), wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa, Czytelnik, 1997.
Dziś ogłoszono wyrok w tym niepoważnym, kompromitującym interesy Polski Ludowej procesie. Nikt na świecie nie wierzy, że Wańkowicz przesyłał za granicę szkalujące Polskę materiały. A zresztą co w ogóle znaczy taki zarzut? Gdybym była aparatczykiem partii i chciała „zniszczyć” któregoś z redaktorów – zebrałabym wycinki z „Trybuny Ludu” i „Życia Warszawy”. Tylko na podstawie drukowanych tam artykułów o nadużyciach, brakoróbstwie i wszelkich innych postaciach zła nękającego Polskę — artykułów dostępnych wszak całemu światu — można by z największą łatwością sformułować oskarżenie o szkalowanie Polski.
Wańkowicza zasądzili na trzy lata z zastosowaniem amnestii skracającej to do połowy, tj. na półtora roku. Stronom przysługuje prawo apelacji. Wskutek „m.in. podeszłego wieku i stanu zdrowia oskarżony zwolniony został z aresztu tymczasowego”. […]
Wiadomość o jego procesie i wyroku obiegła od razu całą Polskę i świat. Jest dziś po tym wyroku jednym z najsławniejszych ludzi. Co więcej, ci, co nic dotąd nie wiedzą o „Liście 34” i nie słuchają „Wolnej Europy” — powtarzają sfałszowaną (tym razem przez społeczeństwo) wersję: „Podobno to była jakaś większa sprawa, w którą zamieszanych było dużo pisarzy, ale wszyscy wyplątali się z niej sprytem, a tylko Wańkowicz wpadł”. Ot i masz prawdę historyczną!
Lecznica, 10 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne 1945-1965, Tom 4 (1960-1965), wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa, Czytelnik, 1997.
20 grudnia rozpoczął się nasz proces. Z Badowskim ustaliliśmy, że nie damy się zarżnąć po cichu. […] ustaliliśmy, że będziemy się zwracać do siebie per „towarzyszu”. Prosiłem swoich adwokatów o ustalenie, czy ktoś z trójki sędziowskiej nie brał udziału w procesach stalinowskich. Miałem przygotowane oświadczenie, że ze względu na to, że proces dotyczy walki ze stalinizmem, sędziowie, którzy w takich procesach sądzili, nie mogą być bezstronni. Niestety, moi adwokaci zaniedbali to, a — jak się później okazało — przewodnicząca sądu brała udział w takich procesach.
Wprowadzili nas na salę. Poirytowało mnie od razu, że nie było tu mojej żony, którą widziałem wcześniej na korytarzu. Prokurator postawił wniosek o przeprowadzenie rozprawy przy drzwiach zamkniętych. Poprosiłem o głos. Sędzina była tym tak zaskoczona, że mi go udzieliła. Wstałem i przemówiłem.
„Już Monteskiusz powiedział, że lud sam sądzić nie może, ale lud przez swoją obecność na sali sądowej sprawuje kontrolę nad sędziami, a tutaj nie chce się do tego dopuścić. Widzę coś więcej — na tej sali wszystko jest już przesądzone”. Zwróciłem się do woźnej, która stała przy drzwiach: „Niech pani powie, kto pani kazał stać przy drzwiach i nikogo nie wpuszczać. Czy pani wie, że pani łamie prawo?”. To była starsza kobieta, spojrzała na mnie, później na sędzinę — kompletnie zaskoczona tą sytuacją; oskarżony jej zadaje pytania, gorzej, oskarża ją — Bogu ducha winną. Sędzina zwróciła mi uwagę, bym tak głośno nie mówił. Zaprotestowałem — żaden przepis nie określa, czy należy mówić głośno, czy cicho. „Tam na korytarzu stoją moi przyjaciele, znajomi, towarzysze — ja nie pozwolę, żeby dowiadywali się o procesie od kapusiów (cała ławka zajęta była przez oficerów bezpieczeństwa, którzy w ramach służby obserwowali proces). Będę mówił tak głośno, żeby wszystko było słychać na korytarzu”. W tym momencie włączył się Badowski i poparł moje żądanie.
Sąd udał się na naradę. Po kilkunastu minutach oznajmiono, że rozprawa odbędzie się w trybie jawnym.
Warszawa, 20 grudnia
Grzegorz Sołtysiak, Trockiści, „Karta” nr 7, 1992.
Dzisiaj w gazetach komunikat Urzędu Rady Ministrów o wstrzymaniu paszportu kard. Wyszyńskiego, z uzasadnieniem, które powołując się na odpowiednie paragrafy ustawy o paszportach (działalność szkodliwa dla państwa), powtarza argumenty poprzednio użyte już przez publicystykę oficjalną. W obecnej fazie przypomina to już menueta odtańczonego przez elewów akademii smorgońskiej. […]
Chodzi znowu — jak w „sprawie 34” — o prawa obywatelskie. Biskupi są ciałem reprezentatywnym; mają zatem prawo — jak każdy obywatel — do wypowiadania opinii politycznych i moralnych. […] Obrona listu biskupów jest więc w tej chwili obroną praw do wygłaszania i publikowania opinii. Odmowa paszportu dla Wyszyńskiego jest jawnym uznaniem istnienia w Polsce praw kagańcowych. […]
[…] Obrona listu biskupów staje się […] obroną prawdy.
Warszawa, 10 stycznia
Andrzej Kijowski, Dziennik 1955–1969, wybór oprac. Kazimiera Kijowska i Jan Błoński, Kraków 1998.
Zwracam się do Was, aby zaprotestować tym listem przeciwko niedawnym procesom i wyrokom skazującym Ludwika Hassa, Karola Modzelewskiego, Kazimierza Badowskiego, Romualda Śmiecha, Jacka Kuronia i innych członków Waszej partii. Według wszystkich dostępnych danych, ludzi tych pozbawiono wolności wyłącznie dlatego, że wyrażali rozczarowanie samowolą i korupcją biurokracji, które — jak widzieli — szerzą się w ich kraju. […]
Jeżeli tak wygląda oskarżenie, to wstyd i hańba. Należy zadać kilka pytań. Po pierwsze — dlaczego sąd przesłuchiwał ich w więzieniu? […] Dlaczego nie zapewniono im uczciwego, otwartego procesu? Dlaczego nawet własne gazety nie podały punktów oskarżenia i obrony? Czy dlatego, że proces by tak absurdalny i haniebny, że sami czuliście, że nie można go usprawiedliwić i wytłumaczyć – woleliście spuścić nad nim zasłonę milczenia i niepamięci?
[…] Czy Wy, Władysławie Gomułko, naprawdę wierzycie, że macie w swoim aparacie i administracji wielu ludzi podobnie bezinteresownych i idealistycznych? Rozejrzyjcie się wokół siebie, spójrzcie na te tłumy otaczających Was lawirantów, tych wszystkich oportunistów bez zasad i honoru, którzy płaszczą się przed Wami, Władysławie Gomułko […]. Na ilu z tych biurokratów może liczyć Wasz rząd i socjalizm w godzinie próby tak, jak może liczyć na ludzi, których wtrąciliście do więzienia? […]
Jeszcze niedawno Wasz rząd twierdził nie bez dumy, że w Polsce od 1956 roku nie ma więźniów politycznych. […]
Czy mogę przypomnieć Wam Wasze własne słowa, wypowiedziane w czasie słynnego VIII Plenum PZPR w październiku 1956? „Kult jednostki to nie była tylko kwestia osoby Stalina — stwierdziliście wówczas — był to system przeszczepiony z ZSRR do niemal wszystkich partii komunistycznych… Skończyliśmy lub raczej — kończymy z tym systemem raz na zawsze.”
Ale czy w pewnym stopniu nie przywracacie tego systemu? Czy chcecie, aby procesy uświetniły dziesiątą rocznicę Waszej rehabilitacji i „październikowej wiosny”, w czasie której wzbudziliście tak wielkie nadzieje na przyszłość?
W imię tych nadziei i w imię własnego życiorysu – życiorysu bojownika i więźnia politycznego czasów Piłsudskiego i Stalina — apeluję do Was i Waszych kolegów z Komitetu Centralnego: nie pozwólcie, by trwała ta pomyłka sądowa! Rozwiejcie aurę tajemnicy, otaczającą sprawę Hassa, Modzelewskiego i towarzyszy. Jeśli uważacie, że są oni winni poważnych przestępstw, opublikujcie pełne sprawozdanie z procesu i niech przemówi ono samo za siebie. Tak czy inaczej apeluję do Was, żądając natychmiastowej i publicznej rewizji wyroku. Jeśli odrzucicie te żądania, wystawicie się na potępienie, jako epigoni stalinizmu, winni dławienia własnej partii i kompromitujący socjalistyczną przyszłość.
24 kwietnia
Piotr Śmiłowicz, „Ruch” wobec stabilizacji, „Karta” nr 20, 1996.
Na poszczególnych przedstawieniach Dziadów w Teatrze Narodowym jesteśmy świadkami swoistych demonstracji. Dało się zauważyć, że demonstracyjne oklaski inicjują niektórzy widzowie, m.in. z kręgu autorów i popleczników Listu 34 [protestu 34 pisarzy przeciw cenzurze z marca 1964], czy księża w sutannach, którzy chcą w ten sposób antycarskiemu dziełu jakby narzucić w odbiorze im potrzebną wymowę utworu jako rzekomo opozycyjnego, antyrosyjskiego i prokatolickiego.
Warszawa, 15 stycznia
Jerzy Eisler, Polski rok 1968, Warszawa 2006.